...a w nich stanął Leon.
-Co ty do cholery robisz?!-krzyczał rzucając się na Diego, który siedział na łóżku. Ten natychmiast zaczął się bronić. A ja wystraszona zakryłam się kołdrą. Chłopaki nadal się szarpali, a ja płakałam. W pewnej chwili w progu zobaczyłam Francesce, ale zaraz znikła. Pewnie pobiegła po chłopaków. Popatrzyłam się na chłopaków. Diego miał już rozwalony nos, leciała z niego krew. Za to Leon nie miał żadnego śladu.
Z wrzaskiem do pokoju wbiegli chłopaki z dziewczynami. Pierwsze co, to próbowali rozdzielić Leona i Diego. Udało im się. Ja nadal płakałam, bałam się.
-Wyjdźcie!-krzyknął Leon-Wszyscy!
Wszyscy wykonali zadanie Leona i wyszli. Zostaliśmy sami. Leon podrapał się po głowie i podszedł do mnie, siadając na łóżku.
-Violu...czy doszło do czegoś?-zapytał niepewnie. Popatrzyłam się na niego ze łzami w oczach.
-Ni..nie-wydukałam i rzuciłam mu się na szyję. Przytuliłam go bardzo mocno.
-Na szczęście...-westchnął-Przepraszam.
-Ni..nie masz za co..-mówiłam pociągając nosem.
-Mam..nie posłuchałem cię. Wtedy byśmy się nie pokłócili i Jego by tu nie było..
-Le..on..
-Tak?
-Ni..c ni.e mów..przy..tul moc..niej..-powiedziałam i na tym skończyła się ta niezręczna rozmowa.
Przytulałam się do niego jeszcze długo, aż w pewnej chwili usnęłam.
Leon
Violetta usnęła wtulona we mnie. Bardzo żałuję, że jej nie posłuchałem. Będę musiał jej to jakoś wynagrodzić. Tak bardzo mi jej szkoda. To taka nie winna osoba. Rozmyślając, usłyszałem przychodzący sms na telefon mojej dziewczyny. Lekko położyłem dziewczynę na łóżko, przykryłem i nie pewnie wziąłem różowego iPhona do rąk. Odblokowałem.
-pięćset dwadzieścia sześć, końcówka-powiedziałem cicho- "I jak podobało się, Hmm? Musisz to kiedyś powtórzyć! Bo chyba nie było tak źle. "-przeczytałem.
O co chodzi? To jest nie możliwe. Nie, ja tego tak nie zostawię. Popatrzyłem się na szatynkę, która słodko spała. Dzisiaj mu odpuszczę, ale jutro popamięta.
Przebrałem się i położyłem koło Violi, przytuliłem ja do siebie i odpłynąłem do krainy Morfeusza.
Violetta
(sen)
Ocknęłam się na ciemnym podwórku - leżałam na wilgotnej trawie. Nie pamiętałam, żebym wychodziła z domu. Wolałam, żeby moja mama nie zobaczyła mnie tutaj, w piżamie, w samym środku nocy. Nakrzyczałaby na mnie i dostałabym dożywotni szlaban na wszystko.
Nagle napłynęła gęsta jak mleko mgła i zmieniła wygląd całego mojego domu i pobliskiego lasu. Panowała głucha cisza, a księżycowa poświata oświetlała drzewa i nienaturalnie wydłużała ich cienie. Nagle usłyszałam muzykę. Trochę przytłumioną, ale niezwykłą
i tajemniczą. Nigdy takiej nie słyszałam. Przykuła moja uwagę, bo dochodziła z lasu. Bezwiednie ruszyłam w głąb drzew i zarośli. Nie odczuwałam zimna ani nie czułam pod swoimi stopami ściółki leśnej. Czułam się, jakbym unosiła się nad ziemią. Upewniło mnie to w przekonaniu, że to tylko bardzo realistyczny sen.
Wciąż szłam. Im wyraźniej słyszałam muzykę, tym bardziej zmieniał się krajobraz wokół mnie. Może to i było to samo otoczenie, w którym dorastałam, ale cień wykrzywił jego kształty i uczynił go groźnym i drapieżnym. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na cierniste zarośla w pobliżu ścieżki lub na to, że gołe gałęzie drzew przypominają szpony potwora. Zaczęłam się bać.
Gdy wydawało mi się, że źródło muzyki znajduje się tuż za rogiem, muzyka dobiegała moich uszu z innej strony. To było jak zabawa w kotka i myszkę. Miałam dość. Zaczęłam biec. Nagle zauważyłam prześwit między drzewami. Ruszyłam w tym kierunku. Potknęłam się o wystający kamień i runęłam jak długa. Otarłam sobie dłonie do krwi. Szybko podniosłam się, wytarłam ręce o spodnie piżamy i pobiegłam dalej. Gdy wyszłam na otwartą przestrzeń, skąd pochodziła smuga światła, ujrzałam przed sobą ścianę cierni. Labirynt. Zaczęłam się wycofywać z powrotem do lasu. Niestety, tam gdzie był przedtem las ujrzałam wielką, ciemną przepaść. Zostały mi tylko jedno wyjście – iść dalej. Puściłam się sprintem.
Od chwili, gdy weszłam w gęstwinę pełną kolców, straciłam orientację w terenie. Ściany zwężały się z każdym moim krokiem, jakby chciały mnie pochłonąć. Byłam
w pułapce z cierni, która zaciskała się w grobowym uścisku. Oddychałam coraz szybciej
i płyciej. Kątem oka zauważyłam prześwit światła w jednej ze ścian. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Wbiegłam z impetem w ścianę ostrych kolców.
Gdy otworzyłam oczy, znalazłam się na symetrycznie okrągłej polanie. Wokół mnie rozciągała się łąka pełna polnych kwiatów. Niedaleko na malutkiej rzeczce, widniał drewniany mostek. Powoli wstałam i spojrzałam na siebie, sprawdzając jak bardzo jestem poraniona po wpadnięciu na ścianę z cierni. Wiedziałam, że jak się obudzę, będę cała
i zdrowa, ale i tak odczuwałam lęk o swoje zdrowie. Zdziwiłam się. To, co ujrzałam było niewiarygodne. Powinnam mieć zadrapania i rany na całym ciele, a nawet jedno otarcie
nie „zdobiło” mojej śnieżnobiałej, alabastrowej skóry. Ubrana byłam w zwiewną, letnią sukienkę o kolorze lawendy. Moje kasztanowe loki swobodnie spływały po ramionach. Byłam w szoku.
Znalazłam w końcu źródło tajemniczej muzyki – był to stary adapter na płyty winylowe. Nagle dźwięki ustały. Ruszyłam lekkim krokiem w jego kierunku, by zobaczyć co się stało i dlaczego urządzenie przestało grać.
- Skąd się tu wzięłaś? – spytał mnie aksamitny męski głos.
Szybko się obejrzałam za siebie. Przede mną stał wysoki chłopak ubrany w dżinsy i czarną podkoszulkę z wizerunkiem czaszki. Miał boskie ciało i twarz anioła. Chodzący ideał, który nie powinien istnieć w żadnym świecie. Młody mężczyzna ukłonił się nisko, jak za dawnych czasów. Miał gęste, kruczoczarne włosy i ciemne, hipnotyzujące oczy. Gdy spojrzałam w jego tęczówki, wydawało mi się, jakbym spadała do ciemnej przepaści. Poczułam się bezradna i zdezorientowana.
- Kim jesteś? – spytałam tajemniczego gościa.
- Ważniejszym pytaniem jest to, kim ty jesteś i skąd się tu wzięłaś, jagniątko. – odpowiedział
- Co cię zagnało do jaskini lwa?
Stanęłam nieruchomo, bojąc się ruszyć. Chłopak w tym czasie przybliżył się do mnie
i natarczywie przyglądał mi się. Poczułam się nieswojo.
- Dlaczego nazywasz siebie lwem? Dlaczego tu jesteś? Nie powinno ciebie tu być. To mój sen. Co tu robisz? – zalałam go gradem pytań.
- Oj… Zadajesz za dużo pytań – powiedział – nazywam się Haden i mieszkam tu. Więcej nie musisz wiedzieć. Jak się nazywasz, tajemna istoto zesłana na moją zgubę?
- Violetta – odpowiedziałam cicho.
- Pięknie wyglądasz Violetto. Ale lepiej byłoby dla ciebie, jakbyś już tutaj nie wracała. Idź stąd.
- Dziękuję – powiedziałam zdruzgotana jego słowami – Dlaczego sądzisz, że nie powinnam tu wracać? Czemu mam stąd iść?
- Bo grozi ci niebezpieczeństwo – powiedział oddalając się w kierunku mostka. Bezwiednie poszłam za nim.
- Jakie? – spytałam.
Jego twarz wykrzywił grymas. Nie odpowiedział mi. Po chwili ciszy powiedział szeptem, myśląc, że go nie usłyszę:
- Ja.
Doszliśmy do mostku na małej rzece. Pod naszymi nogami płynęła krystaliczna woda. Haden usiadł, mocząc nogi w wodzie. Stałam przez chwilę, po czym uczyniłam to samo. Siedzieliśmy obok siebie.
- Skąd się tu wziąłeś? – spytałam po raz kolejny, opierając się wygodniej o balustradę mostka.
- Mówiłem już. Mieszkam tu. – odparł – To ty powinnaś zadać to pytanie sobie.
- Wątpię. – powiedziałam – To mój sen. Dziwię się sama, że mam taki dziwny sen. Ostatnio wcale nie miałam snów.
- Mhm… - mruknął – To ty nic nie wiesz.
- O czym? – spytałam szybko.
- Nieważne. – zbył mnie – Musisz stąd iść. I to szybko.
- Nie umiem. Nie panuje nad swoim snem. – powiedziałam żałośnie. Znowu zaczęłam
się bać. Objęłam się rękami. – Nie chcę tu być.
Roześmiał się tak, jak śmieją się dorośli, gdy dziecko zrobi coś zabawnego. Pomimo chłodu, który przeszywał moje kości, moja skóra była rozpalona.
- A czy ja chcę??! – wykrzyknął – Nikt nie chce tu być! To piekło! Istna kraina koszmarów! To ona wszystkich tu zwabia! Nawet ja jestem jej więźniem!
- Czyim jesteś więźniem? Kto cię więzi? – spytałam zdezorientowana. Chciałam go objąć ramieniem, pocieszyć, ale zrezygnowałam, widząc wyraz jego twarzy. Był na skraju wybuchu.
- Nieważne. – powiedział z goryczą – I tak nic nie zrozumiesz.
Przełknęłam strach, który utkwił mi w gardle jak klucha. Nie wiedziałam
co powiedzieć. Oboje milczeliśmy.
- Nie powinnaś tu być Violetto. – wypalił nagle, przerywając niezręczną ciszę.
- A co znaczy to ,,tu’’?
- To mój świat. – wskazał na łąkę – Nie powinnaś nawet móc się tu dostać.
- To dlaczego tu jestem? – spytałam – Jak się tu dostałam?
- Sam chciałbym wiedzieć. – popatrzył na mnie intensywnym wzrokiem, jakby chciał przejrzeć na wylot moją duszę – Nie należysz do tego miejsca.
Przeszył mnie zimny dreszcz.
- Czy ja śnię?
- A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Nie zawsze białe jest białe, a czarne jest czarne. Czasem góra to dół.
- Nie mam pojęcia. – odszepnęłam jeszcze bardziej zdezorientowana i bliska płaczu. Co ja tu robię?!?
Wyciągnął rękę i urwał z pobliskiego krzaka, którego przed chwila wcale nie było, czarną róże. Podał mi ją. Ostrożnie ujęłam łodyżkę rośliny. Miała jeden, pojedynczy kolec. Mój umysł nawiedziła myśl, że nie powinnam jej przyjmować oraz, że czarny kolor nie wróży nic dobrego. Szybko upchnęłam tę myśl na obrzeża mojej podświadomości.
- Dziękuję – powiedziałam.
Haden nie puszczał kwiatka i oboje wpatrywaliśmy się w czarną różę, która była między nami. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nagle chłopak puścił różę.
- Idź stąd. – powiedział niespodziewanie.
- Nie umiem. Nie wiem jak.
Cmoknął z dezaprobatą.
- Wiesz więcej, niż sądzisz. – odpowiedział.
- Chciałabym wiedzieć gdzie jestem… - wypaliłam. Powąchałam różę. Pachniała słodko z odrobiną pikantnej nutki.
- Nie powinnaś wiedzieć. – odparł Haden.
- Coraz bardziej jestem przekonana, że to tylko sen… - westchnęłam.
- Może dla ciebie. –wyciągnął dłoń w moją stronę, ale zamarł w połowie ruchu.
Nagle przez polanę przebiegł odgłos wycia jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Adrenalina zaczęła krążyć po moich żyłach.
- Idź już! Teraz! Uciekaj! Szybko! Biegnij! – krzyknął Haden.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Puściłam się biegiem z powrotem w głąb lasu, który porastał obrzeża polany. Zapomniałam o trzymanej w dłoni czarnej róży z jednym kolcem od Hadena. Ukłułam się.
- Cholera! – zaklęłam.
Z rany wypłynęła jedna szkarłatna kropla krwi. Patrzyłam zahipnotyzowana, jak stacza się z mojej ręki i spada. Gdy dotknęła ziemi obudziłam się.
Moje łóżko było przykryte mnóstwem czarnych róż.
-Aaaaa..-krzyczałam i nagle wszystko prysło.
Obudziłam się całą spocona, nie mogłam złapać oddechu.
Przepraszam, ze tak długo nie pisałam. Ale wgl nie miałam dostępu do internetu. dzisiaj siadłam pierwszy raz od około miesiąca. Bardzo was przepraszam i mam nadzieję, że powrócicie do czytania. Komentujcie <3

Super.! Kocham Twojego bloga :D
OdpowiedzUsuńMelisa <3 :D
Jej tak bardzo mi się podobają twoje rozdziały :* czekam na next :)
OdpowiedzUsuńCześć! Bardzo podoba mi sie twój blog, tylko w niektórych rozdziałach według mnie za szybko mijał czas. Może o to ci chodziło nie wiem. Powodzenia z dalszym pisaniem rozdziałów. A duże masz te problemy z internetem? Pozdrawiam oczywiście :***
OdpowiedzUsuń